Tłoczenia na okładkach książek są niczym góra lodowa. To, co widzimy na zewnątrz jest piękne i majestatyczne, ale to tylko część pewnej całości. Co się zatem kryje pod powierzchnią? Nie tylko ogrom dokładności rzemieślników, którzy je tworzyli, ale również… sympatie polityczne. A to nie wszystko! Zapraszam na niezwykle ciekawą podróż po tłoczeniach.
Techniki introligatorskie na przestrzeni wieków ulegały różnym przemianom i udoskonaleniom. Przynajmniej zazwyczaj. Niektóre z nich, na przykład właśnie tłoczenia, zostały niemal niezmienione. Do dziś tłoczy się w taki sam sposób, jak tłoczono w średniowieczu czy renesansie. Udoskonalono tylko materiały i narzędzia. Na samym początku były one zrobione z drewna i różnych stopów metali, dziś do ich produkcji używa się głównie mosiądzu lub ołowiu oraz stopu cynku i magnezu. Narzędzia mosiężne (lub przynajmniej pokryte warstwą mosiądzu) są o wiele bardziej trwałe i dokładne niż pozostałe, wystarczą na wiele lat czy nawet dekad.
O ile z założenia tłoczenie wzorów na książkach ma głównie funkcję ozdobną, o tyle dziś zdobienia na starych książkach spełniają jeszcze jedną, bardzo ważną funkcję – ale to stanie się jasne pod koniec tekstu. Od czego zaczniemy?

Tłoczenia ślepe
Oczywiście od początku. Na początku było słowo, a słowo trzeba było wytłoczyć. No dobra, nie do końca tak było, na początku tłoczono jedynie wzory. Najstarszymi książkami, na których znajduje się tłoczenia, pochodzą z IX wieku. Stosowano wtedy (i do dziś się stosuje) tłoczenia ślepe – polegają one na odciśnięciu na zimno samego wzoru, bez złocenia. Czyli tak naprawdę jest to po prostu wgłębienie w skórze. Jeżeli używa się skóry garbowanej naturalnymi, roślinnymi metodami, jak w średniowieczu, to wystarczy jedynie zwilżyć skórę i mocno przycisnąć drewniany lub metalowy tłok ze wzorem. Jednak dobre tłoczenie musi powstawać dłuższy czas, przynajmniej parę godzin – aż do wyparowania wilgoci ze skóry, dlatego często zostawiano taki tłok pod prasą nawet i na całą noc. Tłoczenia ślepe najlepiej wychodzą na skórze o jasnym, najlepiej naturalnym kolorze – bowiem w miejscu tłoczenia skóra się nieco przyciemnia.
Przy okazji – tłoczenia ślepego nie należy mylić z suchym tłokiem. To zupełnie różne rzeczy.

Tłoczenia złote
O wiele piękniejsze są tłoczenia złote. Wymagają jednak odpowiednio więcej umiejętności, doświadczenia i ogromnej (!) precyzji. Z pozoru wydaje się to łatwe – ot, wystarczy przyłożyć rozgrzany do ok. 100°C tłok do płatka złota. Niestety, nie jest to takie proste – ponieważ zupełnie inaczej złoci się płótno, inaczej papier, a zupełnie inaczej skórę. W dodatku każda skóra, tak jak człowiek, zupełnie inaczej reaguje na te same bodźce, zatem do kilku różnych kawałków skór trzeba dobrać inną temperaturę, czas docisku i jego siłę. Jeśli zaniedbamy którykolwiek z tych elementów, to złocenie się nam nie uda, bo albo skóra się przepali, albo będzie niedokładne i płytkie. Nie mówiąc też o tym, że aby robiło wrażenie, musi być wykonane z milimetrową precyzją. To nie wszystkie warunki – trzeba też mieć na względzie to, że jeśli np. za mocno podgrzejemy tłok lub za długo będziemy go trzymać na skórze, to spoiwo klejące złoto do skóry się przepali i złoto nie będzie się trzymać. To samo się stanie, gdy będzie ono miało złe proporcje. Czy wspomniałem też o tym, że jest to czynność jednorazowa, bo błędnie zrobione tłoczenie zostaje już na zawsze? Tak, tłoczenie to trochę praca sapera – można pomylić się tylko raz.
Prawdziwe, porządne złocenie wykonuje się na płatkach złota. Choć od początku XX wieku stosuje się też złotą folię, to w drogich, luksusowych oprawach dalej używa się złota, bo robi ono zupełnie inne, o wiele lepsze wrażenie. Sprawa ma się podobnie jak w przypadku złoceń brzegów książki. Jednak tutaj tłoczy się na gorąco, zatem pod złoto wystarczy podłożyć spoiwo zrobione z octu i białka z jajek, a wcześniej natłuszczyć i zagruntować skórę, na przykład klajstrem. Istnieje też metoda tłoczenia na zimno – wtedy spoiwo trzeba rozrobić tak, aby mocniej kleiło, a tłok zostawia się pod naciskiem aż do wyschnięcia spoiwa.
Powstaje pytanie – dlaczego nie tłoczy się w srebrze? Odpowiedź jest bardzo prosta – srebro wchodzi w reakcję z tlenem i po pewnym czasie czernieje. Po tym również można było poznać jakość użytego złota – jeśli miało ono domieszki srebra, to traciło blask i ciemniało.
Podsumowując – dobre, precyzyjne i piękne złocenie to prawdziwy szczyt umiejętności introligatorskich.

Tłoczenia farbą
Tłoczyć można też na różne kolory, choć nie spotyka się tego aż tak często. Polega to na położeniu w konkretnych miejscach różnokolorowych folii. Natomiast na książkach sprzed XX wieku spotyka się też tłoczenia na czarno. Są to tak naprawdę złocenia ślepe, z tym tylko, że tłoki lub plakiety malowało się wcześniej tamponem drukarskim z czarną farbą i zostawało pod naciskiem na tak długo, aby farba wyschła na skórze. Spotkałem się kiedyś też z techniką, która polegała na przypalaniu tłoka nad płomieniem, aby pokrył się sadzą – i przy tłoczeniu ta sadza zostawała na skórze i pełniła rolę farby.
Plakiety
Wspomniałem o plakietach. Wiemy o istnieniu pojedynczych, małych tłoków, ale jak wytłoczone są duże ilustracje i w dodatku precyzyjnie powtarzane na wielu egzemplarzach, czy nawet na seryjnych oprawach wydawniczych?
Każdy tłok to tak naprawdę mała plakieta, lub, jak ktoś woli takie nazewnictwo – matryca albo klisza. Nie jest to wymysł współczesny, bo takie plakiety wykonywało się już w późnym średniowieczu, aby na wielu książkach odbijać herby, superekslibrisy czy medaliony. Znacząco zmieniła się jednak technika wykonywania plakiet – kiedy był to po prostu ręczny grawerunek w metalu, dziś wzór na plakiecie można łatwo i szybko wytrawić chemikaliami.
Plakiety przewijały się już od XV wieku, jednak największa moda na ich stosowanie panowała w XIX wieku – używano ich wtedy praktycznie zamiast pojedynczych, ręcznych tłoczeń. Ma to oczywiście związek z ogromnym postępem w drukarstwie i spopularyzowaniem książek. Wtedy też powstało pojęcie oprawy wydawniczej (nakładowej), w której wzór miał być jednakowy dla całego nakładu danego tytułu. Wykonywano wtedy plakiety na powierzchnię całej okładki, które przedstawiały całe ilustracje. Były rozbudowane kompozycyjnie i bardzo szczegółowe. W tych co lepszych można nawet zauważyć chropowate lub teksturowane powierzchnie (czy nawet ścianki grawerunku), co po wytłoczeniu w złocie dawało efekt mienienia się, wykorzystując odbijanie światła przez złoto. Były to zaiste małe dzieła sztuki, a dziś są one polem badań naukowych dla historyków sztuki.

Tytuły i napisy
Technika tłoczenia napisów jest taka sama – używa się tylko innych narzędzi. Zasadniczo są to mosiężne lub czasem też ołowiane czcionki, które umieszcza się w tzw. wierszowniku. Choć np. w Anglii utarło się stosowanie czcionek w formie tłoków, takich samych, jak do „zwykłych” tłoczeń – aczkolwiek tłoczenie każdej litery z osobna jest dość kłopotliwe (o ile nie zamierzamy osiągnąć efektu, którego nie da się osiągnąć wierszownikiem), podobnie jak przechowywanie takiej ilości tłoków i trzymanie ich w porządku. Przy tłoczeniu ślepym używano też drewnianych klocków. Jednak jeśli tytuły są bardzo ozdobne i skomplikowane, czy np. zrobione z nietypowego kroju pisma – można wytłoczyć napis plakietą. Zresztą na fali popularności plakiet w XIX wieku zaczęło się używanie tytułu jako głównego motywu zdobniczego – od połowy XIX wieku tytulatura zaczęła najpierw dominować nad ilustracjami z plakiet, a potem je zastąpiła.
Radełka
Mini dziełami sztuki są również radełka. Są to mosiężne tłoki, które w dużym uproszczeniu przypominają nóż do pizzy. Z tylko „drobną” różnicą, że wzdłuż rolki mają wygrawerowane wzory, a dawniej nawet medaliony. I potrzebują nieco więcej siły – rączka radełek ma nierzadko nawet i 20-30 centymetrów długości, a żeby zrobić porządny wycisk (jakkolwiek to brzmi), należy naciskać całym ramieniem. Niby tylko tłoczenie, ale drobna kobieta może nie dać temu rady.
Radełka, w odróżnieniu od tłoków, miały często grawerunek pozytywowy – więc technicznie rzecz ujmując były płaskorzeźbami. Zależało to od tego, czy tłoczyło się nimi na złoto, czy na ślepo. Radełka używa(ło) się tak, jak na poniższym filmie.
Znamy już z grubsza narzędzia, rodzaje i technikę tłoczeń. Pozostaje jednak pytanie: co tłoczyć?
Bo zdecydowanie nie są to przypadkowe wzory.
Projektowanie
W przypadkach bogatszych lub bardziej skomplikowanych tłoczeń konieczne jest, aby sporządzić wcześniej projekt. Nie jest tu wskazana improwizacja, a raczej konkretny zamysł. Zupełnie jak przy malowaniu obrazu. Najpierw tłoczenia rozrysowuje się na kartce (później na kalce), a następnie przez kalkę delikatnie odciska cały wzór tłokami. W ten sposób powstają tak zwane podtłoki, które później się gruntuje i złoci, wciskając rozgrzane tłoki w tych samych miejscach. I oczywiście trzeba precyzyjnie trafić w te same miejsca. Zanim zaprojektowało się główny motyw, to trzeba było wyznaczyć marginesy, czyli tzw. bordiury. Były one wyznaczane na różne sposoby – czasem wyzłoconą prostą linią, a czasem wzorem z radełka. A czasami wszystkie techniki były przemieszane – np. radełko w marginesie utworzonym z linii, lub wyzłocona tylko wewnętrzna linia, a zewnętrzna wytłoczona na ślepo. Te bordiury wyznaczały zwierciadło, czyli pole, na którym umieszczało się wzory i motywy.

Improwizacje (które tak naprawdę nie są improwizacjami, a jedynie pracą bez podtłoków) można zostawić tym naprawdę najlepszym.
Do tłoczenia skomplikowanych wzorów i floratur nie zawsze używa się plakiet czy radełek, ponieważ mają one jeden konkretny wzór, który jest regularny i powtarzalny. A co zrobić, gdy chcemy aby wzór był nieregularny, albo po prostu złożyć własny wzór?
Wtedy pojedynczymi tłokami, które mają drobne wzory, linie oraz półkola, buduje się całe ornamenty. Kawałek po kawałku, cegiełka po cegiełce, a czasem nawet… kropka po kropce. Widzisz tę skrajną wręcz drobiazgowość? Zrobienie takiej oprawy nie trwa godziny, ani nawet kilku.


Zwykły rzemieślnik nie zrobi tak widowiskowego tłoczenia. Do tego potrzebne są już duże zdolności plastyczne.
Stylistyka i kompozycja tłoczeń
Wzory, które tłoczyło się na książkach, nie brały się znikąd. Nie były nawet wymysłem samych introligatorów. Zawsze były one uzależnione od aktualnej epoki i tego, co w danej epoce było modne na świecie i w danym regionie. Mody i trendy, które panowały akurat w architekturze, wzornictwie czy nawet ubiorze, tak samo panowały w tłoczeniach na okładkach książek.
I tak we Włoszech od XVI wieku dominowały motywy i ornamentyka czerpiąca garściami ze sztuki Islamu. Na książkach tłoczono arabeski, ponieważ do ówczesnych Włoch przybywało dużo rzemieślników ze wschodu. Wyróżnia się nawet tzw. oprawy weneckie, które mają ornamentykę dywanową.
Z kolei w XVIII-wiecznej Francji tryumf święciły koronki. Dodawano je do ubrań – nie tylko damskich, ale też męskich. Gdzie się tylko dało. I gdy spojrzymy na francuskie oprawy z tej epoki, to jakie tłoczenia na nich znajdziemy? Tak, koronkowe.
W XIX wieku Anglii stworzono nawet odrębny styl, zwany zamiennie angielskim lub etruskim. Polegał on na stosowaniu wzorów klasycystycznych, inspirowanych epoką antyku – czyli greckie i rzymskie meandry, palmety, kamee, czy motywy zaczerpnięte z antycznych waz. Ten styl również nie wziął się z powietrza: w drugiej połowie XVIII wieku odkryto Pompeje i na szeroką skalę prowadzono wykopaliska archeologiczne w tamtych rejonach, co obudziło w całej Europie powszechną fascynację antykiem.
Na przełomie XIX i XX wieku niepodzielnie panowała secesja, która miała być odświeżającą zmianą właśnie dla panującego wcześniej historyzmu i nawiązań do antyku. Nie muszę chyba mówić, że ta zmiana dokonała się również w stylistyce introligatorskiej.
Zapewne zaczniesz się teraz zastanawiać – a jak to było w Polsce?
U nas, podobnie jak w wielu innych dziedzinach, na przykład języku – przenikał się świat polski i niemiecki. Jakkolwiek istnieje i stylistyka niemiecka, i stylistyka polska, to przez cały czas funkcjonowały one równolegle i wymiennie. Polscy introligatorzy wytworzyli swój własny styl na podstawie tego, co przyszło z Niemiec – trzeba bowiem pamiętać, że praktycznie cała czarna sztuka przyszła do nas właśnie stamtąd, a pierwsi drukarze i typografowie, tzw. drukarze krakowscy, przybyli z Bawarii.
I tak w okresie XVI i XVIII wieku w oprawie niemieckiej używano głównie plakiet i radełek, szczelnie zapełniając nimi całe zwierciadło okładki. W Polsce natomiast oprócz plakiet i radełek używano też małych, pojedynczych tłoków, jednak, co ciekawe – wszystkich narzędzi używano skromniej, zostawiano więcej pustej przestrzeni, czyli tzw. światła. Chciałoby się wręcz powiedzieć, że zdobiono z większym smakiem i dostojnością. Zwłaszcza, że w Polsce, podobnie jak w Europie zachodniej, niezmiennie od XV wieku tłoczy się na złoto, a w Niemczech wraca się do tłoczeń ślepych i jasnej, świńskiej skóry (czyli jakby nie było, stylistyki ze średniowiecza), która może i nadaje się lepiej do tego typu tłoczeń, to nie jest już tak luksusowa, jak używana w Polsce skóra cielęca.


Jest jeszcze jedna cecha tłoczeń, która jest charakterystyczna głównie dla Polski – tak jak świat zachodni fascynował się motywami florystycznymi, koronkowymi itp., tak u nas nagminnym motywem były herby polskich miast, nazwisk czy polskich rodów królewskich. Szczególnym zjawiskiem były
radełka jagiellońskie.
Z oczywistych przyczyn to zjawisko występowało jedynie w Polsce i najbliższych okolicach, jednak w pewnym sensie zainspirowane było produkcją plakiet i radełek z innych części Europy. Otóż wyprodukowano kilka radełek, które jako wzór miały wygrawerowane popiersia członków rodziny królewskiej Jagiellonów: Zygmunta Starego, Zygmunta Augusta, królowej Bony i królowej Izabeli. Stały się one bardzo popularne, i w kilka lat później zaczęto wykonywać ich warianty. W pewnym momencie zaczęto jednak grawerować radełka z popiersiami i Jagiellonów, Habsburgów i papieża Pawła III. Używanie takiego wzoru nie miało już charakter nie dekoracyjny, a polityczny – służyło podkreśleniu i opowiedzeniu się za równym znaczeniu obu dynastii, rządzących pod papieskim przewodnictwem chrześcijańską Europą. Wspólnym wrogiem było wtedy najeżdżające Europę i nasz kraj Imperium Osmańskie. Przez wieki, jak widać – przynajmniej w powszechnej opinii – wiele się nie zmieniło ;)
Jakie ma to dla mnie znaczenie?
Warto w końcu wspomnieć o tej ważnej funkcji, która była wspomniana na początku tekstu. O ile kompozycja, stylistyka i trendy panujące w zdobnictwach dla przeciętnego czytelnika są po prostu ładne i różnorodne, o tyle dla badaczy i historyków są szalenie istotne; bowiem na podstawie wytłoczonych wzorów, rodzaju tłoczeń, używanych narzędzi, a nieraz nawet na podstawie konkretnych wzorów można zidentyfikować czas i miejsce powstania oprawy, a w szczególnych przypadkach właściciela książki, zleceniodawcę i warsztat który ją wydrukował i oprawił. Często było bowiem tak, że danych wzorów i narzędzi używał tylko jeden, konkretny introligator. Dziś na tej podstawie identyfikuje się i wycenia oprawy uznanych mistrzów, których prace od czasu do czasu się odnajdują lub pojawiają na aukcjach antykwarycznych. Tłoczenia spełniają zatem również funkcję badawczo-identyfikacyjną.
Lepiej więc nie traktować złoceń na książkach li tylko jako ładnej ozdoby. Bo nigdy do końca nie wiemy, co i kto za nimi stoi…
Baaardzo ciekawe i oprawy przepiękne ! :)
Piękne oprawy! Bardzo podoba mi się zwłaszcza wzornictwo koronkowe – z drugiej strony jednak uwielbiam oprawy Groliera (swoją drogą dziwię się, że o nim nie wspomniałeś skoro była mowa o pięknych oprawach – miał naprawdę niezły gust. ) Podejrzewałam, że wykonanie takich tłoczeń jest trudne, ale nie wiedziałam, że aż tak. Za to efekt jest niesamowity, zwłaszcza kiedy można obejrzeć oprawione tak książki na żywo – byłam w bibliotece karmelitów i ich zbiór jest naprawdę przepiękny. A przecież to tylko Polska, jest tyle zachodnich książek o wiele ozdobniejszych niż nasze! Pomijając niemieckie – w ogóle nie podoba mi się ich… Czytaj więcej »
Super ciekawy artykuł!
Bardzo dziękuję!
uwieliam piękne książki, zarówno pod względem treści jak i oprawy. myślę, że ten materiał też Cię zainteresuje :)