Mimo jej wielowiekowej obecności na książkach, wielu z nas nawet jej nie zauważa, a ci z nas, którzy zauważyli, zadają sobie zasadnicze pytanie: po co to ładne coś tam w ogóle jest? Z poniższego artykułu dowiesz się, czym jest kapitałka, skąd wzięła się na książkach i… dlaczego nadal się ją stosuje.
Wbrew powszechnemu przekonaniu, początkowo nie miała funkcji estetycznej. Albo raczej – estetyka nie była jej priorytetem. Wręcz przeciwnie, dobrze wpasowana kapitałka jest jak dźwięk gitary basowej w piosence – zupełnie niezauważalna do momentu, w którym jej zabraknie. Dziś natomiast kapitałka na grzbiecie książki zakładana jest w zasadzie jedynie dla estetyki i oczywiście trochę też z tradycji. No chyba, że mamy do czynienia z opasłym tomiskiem – wtedy sprawa wygląda nieco inaczej i kapitałka spełnia swoje podstawowe funkcje, z powodu których została stworzona. Jeżeli jest oczywiście prawdziwą kapitałką – bo to, co spotykamy dziś na wysokonakładowych pozycjach, jest kapitałki raptem jakąś tam namiastką. A gdy dowiemy się, jak wygląda ta prawdziwa – to być może powiemy nawet, że imitacją. Kapitałka w swej pierwotnej, prawdziwej formie nie jest doklejana do książki, ale wyszywana bezpośrednio na niej i stanowi jej integralny element.

Jeśli nie dla ozdoby, to po co?
Generalnie funkcją kapitałki jest wzmacnianie grzbietu książki, zakrycie przestrzeni między trzonem książki a grzbietem okładki, a na końcu ładny wygląd. A przynajmniej nieodstawanie wyglądem od reszty książki.
- Wzmocnienie: strony, trzon książki, a mówiąc fachowo blok, przy każdym otwarciu nie tylko się rozchyla, ale pracuje również w pionie. Kapitałka jest wtedy wzmocnieniem grzbietu, ponieważ zszywa ze sobą końcówki pozaginanych w strony arkuszy papieru i zapobiega „rozjeżdżaniu się” w pionie.
- Zabezpieczenie: gdy położymy książkę pionowo na półce, pomiędzy grzbietem okładki a grzbietem bloku książki powstaje przestrzeń. Pomijając to, że nie wygląda ona zbyt ładnie, to jest po prostu niepraktyczna: w tej przestrzeni będzie się gromadzić kurz i wszystko to, co kurz ze sobą niesie. Wiem, że problem kurzu może się Wam wydawać mocno naciągany, dlatego też…
…przenieśmy się w czasy mrocznego średniowiecza. Nieliczne i przez to drogie książki trzymane są w wilgotnych, nieogrzewanych klasztorach, zamkach, piwnicach. W dodatku mają okładki wykonane z drewna. Są to idealne warunki dla myszy, korników i całego grona innych żyjątek. Weźmy jeszcze pod uwagę to, że średniowieczne woluminy to wielkością raczej księgi, a nie książki, i połączmy fakty – tak, znajdywanie żywych lub martwych myszy między blokiem książki a jej grzbietem nie było niczym nadzwyczajnym. Nie mówiąc o kornikach, których ślady możemy zresztą oglądać na wielu starych księgach do dzisiaj. Właśnie zabezpieczeniu przed nimi miały służyć kapitałki, które wypełniały tę przestrzeń.
Bywało, że aby dokładnie uszczelnić książkę, trzeba było wyszywać w tym celu kapitałki dwu- lub nawet trzypoziomowe, jak na zdjęciu poniżej.

Ale dziś już przecież nie ma w książkach korników.
Owszem. Pomijając to, czy książka ze współczesnych materiałów by im smakowała – to po prostu nie spotyka się już ich w miejscach, w których składuje się książki. Więc odpada jedna z dwóch głównych potrzeb, dla których wyszywano na książkach kapitałki.
Czy w takim razie kapitałka jest zakładana na książkach po to, aby ją wzmocnić? Też nie. Nie ma już absolutnie takiej potrzeby – wysokonakładowe pozycje, również te, w których arkusze papieru są zszywane, a nie jedynie sklejane, robione są zupełnie innymi metodami niż kiedyś. Papier jest lżejszy, ma mniejszą gramaturę, jest mocno ściskany i gęsto zaklejany – a kapitałki są jedynie tasiemką, którą kupuje się na metry i przykleja w miejscu prawdziwych kapitałek. Wymyślono też metody niwelujące przestrzeń między blokiem a grzbietem okładki. Nie jest ona już spajającą, integralną częścią książki, a tylko nawiązującym do tradycji dodatkiem.Stała się natomiast obowiązkowym atrybutem droższych wydań książek, aby odróżnić je od wydań najtańszych i najbardziej masowych, czyli książek klejonych i w miękkiej okładce. Ma to schlebiać gustom tych bardziej wymagających czytelników, którzy lubią kupować książki ładnie wydane i w twardej oprawie.

Nie oznacza to na całe szczęście, że kapitałki odeszły zupełnie w niebyt i zapomnienie. Dziś są wyszywane przez nielicznych introligatorów na edycjach bibliofilskich. Wykonywane są dokładnie tymi samymi metodami, jak te sprzed wieków.


Brakuje Wam takich kapitałek? Chcielibyście je mieć w swoich książkach? Napiszcie w komentarzu poniżej swoje wrażenia.
A jeśli artykuł Ci się spodobał, udostępnij go znajomym.
Witam. W czasach kiedy ja w latach sześćdziesiątych podjąłem decyzję o zmianie zawodu z kowalstwa artystycznego na ucznia introligatorskiego kapitałkę wyszywaną ręcznie stosowało się tylko do książek wyjątkowych. Do mistrza introligatorskiego pana Włodzimierza Zienkiewicza przyprowadził mnie mój Tata. Zostałem oddany do „terminu” czyli nauki zawodu. Pan Włodzimierz Zienkiewicz miał swoją pracownię przy ul. Hożej 72, w suterenie, wejście z podwórka. W promieniu kilometra były cztery (?) pracownie. Na Poznańskiej pana Jakubiaka, na Emilii Plater, obok na Wilczej i na Hożej za antykwariatem po drugiej stronie ulicy Marszałkowskiej, wejście chyba od ulicy Sadowej. Jak wspominał pan Włodzimierz swoją naukę pobierał u… Czytaj więcej »
Bardzo dziękuję, takie historie niesamowicie się czyta :)
Panie Edwardzie, proszę tu pisać częściej swoje wspomnienia, chętnie poczytam :)
Bardzo nam miło, że przy tradycyjnym introligatorstwie również poświęcono trochę uwagi takiemu tematowi jak kapitałka introligatorska z JDR Technik s.c. Dziękujemy i mamy nadzieję, że kolejnym tematem będą okleiny introligatorskie. Pozdrawiamy serdecznie.
https://jdrtechnik.pl
Państwa kapitałki dobrze się prezentują. A o okleinach pomyślimy ;)
Спасибо!
Świetny artykuł. Zastanawiałam się zawsze co też wystaje z grzbietu książki. Teraz już wiem, że jest to kapitałka i w dodatku jaka była (i jest) jej rola.
Dziękuję 🙂